Mężczyzna w średnim wieku, ubrany w koszulę w kratę, dżinsowe kombinezony i białą czapkę, buduje chatę na tle ośnieżonych gór i turkusowego jeziora. Ostrze jego piły ręcznej wydaje miarowy dźwięk, przecinając pociągnięciem kłody drewna. Jak wskazuje tytuł jego filmu, Dick Proenneke jest sam w dziczy, choć z mojego miejsca za ladą widzę, jak Dick przyciąga tłumy: każdy fotel w kąciku wideo jest zajęty, a mężczyźni – głównie starsi goście, którzy wydają się mieć już za sobą lata budowania chaty – stoją za ławkami ze skrzyżowanymi ramionami. Przez cały dzień, każdego dnia, turyści pochłaniają historię Dicka, która nieustannie się rozwija, ponieważ mamy go na autopowtarzaniu.
Jest lato, a ja pracuję jako strażnik parku w centrum dla zwiedzających w Fairbanks. Rozdaję broszury dotyczące krainy na całej Alasce, w tym Parku Narodowego Lake Clark, gdzie domek Dicka na skraju Upper Twin Lake jest teraz miejscem historycznym. Dick jest gwiazdą, jest obecny na stronie internetowej parku i ma swój własny informator, który ciągle kseruję, bo leci z półki w kąciku wideo. Skończyły nam się płyty DVD, więc siwowłosy Australijczyk kupuje książkę Dicka. „On jest magiczny” – wzdycha, a ja muszę się z nim zgodzić.
Jeden z moich współpracowników mówi, że Samotni w dziczy to jedyny film, który oglądała w kółko i nie zdążyła go znienawidzić. Urzeka mnie, od otwierającego ujęcia różowego blasku alpejskiego i spokojnej deklaracji Dicka: „Dobrze było znów być w dziczy. Byłem sam, tylko ja i zwierzęta”. Gdy film zaczyna się latem 1968 roku, Dick ma pięćdziesiąt jeden lat i przygotowuje się do budowy chaty, w której będzie mieszkał przez ponad trzydzieści lat. Poza dostawami pilotki Babe Alsworth, Dick będzie zupełnie sam, tylko on sam i jego kamera zamontowana na statywie.
Wyznaję moim współpracownikom to, co wydaje się oczywistym pragnieniem: chciałbym być Dickiem Proenneke. Kto nie chciałby żyć samotnie na pustkowiu? Jak się okazuje, oni nie. „On wydaje się taki samotny!” lamentuje Anne. „Za dużo obowiązków” – dodaje Adia.
Ma rację – on ma dużo obowiązków. „Trzydziesty pierwszy lipca”, ogłasza Dick. „Dzień gięcia cyny”. Wycina metalowe pojemniki na benzynę i przerabia je na zwykłe przedmioty domowego użytku. „Zrobiłem wiadro na wodę, patelnię do mycia, patelnię do naczyń, patelnię na mąkę i puszki do przechowywania” – wylicza Dick, tak że po raz kolejny jestem zdumiony jego produktywnością. W kąciku wideo tłum wygląda na zafascynowany. Trudno byłoby napisać scenariusz nudniejszego momentu telewizyjnego, ale Dick sprawia, że nawet gięcie cyny jest fascynujące, ponieważ to, co naprawdę robi, to omijanie nowoczesnego świata z nożycami do cyny w ręku. Potem uświadamia sobie, że potrzebuje łyżki, żeby wylać ciasto na patelnię. Godzinę później rzeźbi łyżkę.
Pisarz Sam Keith, który zaprzyjaźnił się z Dickiem, gdy obaj pracowali w bazie marynarki wojennej na Alasce, zredagował dzienniki Dicka i w 1973 roku opublikował One Man’s Wilderness, kronikę budowy chaty Dicka, która stała się alaskańską klasyką. Pięć lat przed moją pracą w centrum dla zwiedzających, ta książka zapoznała mnie z Dickiem Proenneke, kiedy wziąłem egzemplarz z półki w Fairbanks i przyniosłem go do mojej rządowej pracy przy liczeniu ryb na Półwyspie Alaska. Nie wiedziałem wtedy, że ta praca będzie najbliższa życiu marzeń Dicka. Dzieliłem chatę ze współpracownikiem w dolinie rzeki otoczonej ośnieżonymi górami i obok jeziora. Pilot przylatywał z zaopatrzeniem, a dwa miesiące później odlatywał z nami. W międzyczasie liczyliśmy ryby, wędrowaliśmy, wypełnialiśmy obowiązki domowe i czytaliśmy. W dni, kiedy chmury się podnosiły, podziwiałem wiszący lodowiec. Pewnego dnia, gdy wiatr wiał czterdzieści razy, zwinąłem się w śpiworze i zacząłem książkę Dicka. Łososie płynęły, a z okna obserwowałem łowiące je niedźwiedzie. Czytanie książki w tak odległym miejscu rozpaliło moją wyobraźnię, mimo że budowa chaty wydawała się poza moim zasięgiem. Dick po raz pierwszy odwiedził Twin Lakes w 1962 roku i obiecał sobie, że tam wróci. Pięć lat później zrobił to, tnąc kłody na swoją chatę, którą zbudował następnego lata. Mieszkałem i pracowałem w obozie rybnym przez trzy lata, w domku, którego nie zbudowałem, i nigdy nie byłem sam. Nigdy tam nie wróciłem. Dick służył w marynarce wojennej podczas II wojny światowej, pracował jako stolarz, a na emeryturę przeszedł jako mechanik diesla i operator sprzętu ciężkiego w bazie marynarki wojennej w Kodiak. W międzyczasie liczyłem ryby i rozdawałem broszury.
Mam przed sobą kolejne dziesięć lat, aż będę miał tyle lat, ile Dick miał, gdy budował swoją chatę, ale nie wyobrażam sobie, żeby to było wystarczająco dużo czasu, abym zdobył jego poziom kompetencji. Zdecydowałem się na kompromis – odwiedzam pustkowia, ale nie mieszkam w nich. Zamiast tego mieszkam przy polnej drodze w Fairbanks. Moja posiadłość jest częścią starej zagrody, którą remontuję od dziesięciu lat. Przez lata remontów żyłem z powyrywanymi ścianami i stosami drewna w moim wejściu. Budowa zaczynała się i przeciągała, a ja wchodziłem w mglistą fazę nieustannych obowiązków. Założyłam ogród i uprawiam warzywa. Zbieram jagody z obsesją, którą być może lepiej byłoby zastosować w stolarstwie. Nie jestem sam na pustkowiu, ale jestem sam przez większość czasu.
Jako część mojej pracy, prowadzę interpretacyjny spacer o pionierach wczesnego Fairbanks. Mam przy sobie iPada, na którym pokazuję zwiedzającym zdjęcia z wczesnych lat, kiedy to pionierzy wyrąbali las i stworzyli miasto. Wskazuję na ruchliwą drogę graniczącą z naszym parkingiem i wyciągam zdjęcie sprzed 100 lat, kiedy nie było tu nic oprócz szeregu domków i ogrodów. Odwiedzamy ocalałą chatę, symboliczną pamiątkę po tym, co zostało zburzone, by zbudować centrum dla zwiedzających. Na podwórku stoi fałszywy wychodek, a turyści ćwiczą jazdę Segway’ami na parkingu przed wycieczką ścieżką rowerową.
Przedgranicza w dużej mierze zniknęły z Fairbanks, a ja jestem zdesperowana, aby przekazać, jak samowystarczalność, zaradność i inne wartości z pogranicza żyją dalej na małe sposoby. Turyści też chcą to usłyszeć – bardziej przyciąga ich film Dicka, który pokazuje Alaskę, jaką chcieliby zobaczyć, niż salony bingo i sklepy na ulicach w pobliżu centrum turystycznego. Kiedy opowiadam o przeszłości, wnoszę swoją własną historię. Nie mam instalacji wodno-kanalizacyjnej. Wożę wodę lub topię śnieg na piecu na drewno. Rozłupuję drewno. Bawię się w ucieczkę przed łosiami na moim podjeździe. Kiedy wracam do tematu historycznej chaty, jedna z pań upiera się, że moje życie jest bardziej interesujące. „Jest Pani pionierem!” twierdzi mężczyzna. Nie, jestem yuppie, z Internetem, ale bez hydrauliki.
W czasie, gdy nie było mnie na moim spacerze interpretacyjnym, Dick prawie zbudował swoją chatę ponownie. Jedenaście dni dla niego, a on naciął i zmontował ścięte drzewa z precyzją Lincoln Logs. Aby przyciąć okna, robi własne deski przy użyciu domowych narzędzi. Dick robi sobie krótką przerwę, aby pozamiatać wióry drzewne. „Całkiem spora kupka jak na jedenaście dni pracy” – zauważa Dick, a ja kręcę głową z podziwem. Spędziłem więcej czasu na czytaniu instrukcji obsługi.
Tego lata jednym z moich projektów jest ukończenie mojego przybudówki, którą zacząłem dwa lata temu. Chcąc stworzyć własnoręcznie wykonany skarb, użyłem ocalałych skrawków wyciętych z zewnętrznej strony bali i słupów świerkowych, oszpeconych kulistymi wolem zwanym zadziorami. Moje drewno cierpiało na nieprzewidywalne nierówności, a pierwszy śnieg w sezonie spadł, gdy stawiałem narożne słupy, opierając je o ciało i wbijając pięciocalowe kolce. Kiedy w końcu wbiłem ostatni kolec w drewno i stanąłem, by świętować, zdałem sobie sprawę, że wychodek się przechylił. Dodałem więcej podpór, ale kiedy wchodziłem po schodach, konstrukcja się trzęsła. Pocieszałem się, używając najlepszych desek na siedzisko, ale kiedy wyciąłem okrąg na środku, zrozumiałem, że popełniłem błąd – wycięcie dziury w deskach zniszczyło ich integralność, a siedzisko zapadło się do środka. Kiedy mój sąsiad sprawdził moje postępy, oświadczył: „To jest krzywe!”. Dick zbudował swój wychodek w jeden dzień. Czasami gardzę nim za jego niekończącą się efektywność.
Odwracam się, żeby pomóc gościowi, a kiedy znowu zauważam Dicka, pracuje on właśnie nad swoim dachem. Poczynił tu rzadkie ustępstwo na rzecz nowoczesnej technologii, używając papy i polietylenu, ale te sztuczne materiały zostają pogrzebane, gdy Dick pokrywa dach darnią pokrytą mchem. Dick był ostatnio zajęty, wykopując grube prostokąty mchu. Też to kiedyś robiłem, kiedy budowałem szlaki turystyczne. Nosiłem kawałki ziemi na ramieniu, chłodny, wilgotny mech opierał się o moją szyję, a brud ściekał mi po koszuli. Dick, oczywiście, jest bardziej wydajny – buduje drewniany stojak, dzięki któremu może nieść dwa kawałki mchu naraz. Kiedy film pokazuje zbliżenie na łopatę Dicka, mech wyskakuje z ziemi. To złudzenie, efekt szybkości starego filmu, ale wydaje się zgodne z możliwościami Dicka.
Do tej pory rozumiemy, że Dick tworzy arcydzieło. Uwielbiam koncepcję mistrzostwa, ale kiedy miotam się od zajęcia do zajęcia, trudno jest osiągnąć coś więcej niż przeciętność. Patrząc na Dicka Proenneke, nikt nie może wątpić w jego osiągnięcia. Kto jeszcze wie, jak zrobić drewniane drzwi, z drewnianymi zawiasami domowej roboty? „Zbyt wielu ludzi pracuje nad częściami rzeczy” – zastanawia się Dick. „Wykonywanie pracy do końca mnie satysfakcjonuje”. Dick ma talent do ludowych stwierdzeń, a ze względu na życie, jakie prowadzi, przyjmujemy to jako mądrość. Momenty takie jak ten sugerują, że w filmie – i w fandomie, który wyrósł wokół pamięci Dicka Proenneke – nigdy nie chodziło o robienie zawiasów do drzwi. Sądząc po tłumach zgromadzonych w kąciku wideo, Dick osiągnął coś mitycznego: wydaje się szczęśliwy. Alone in the Wilderness to nie tyle opowieść, co nagromadzenie momentów: wylewanie ciasta na kratkę, wrzucanie borówek do pojemnika, popijanie kawy podczas patrzenia na jezioro.
Po pierwszej nocy w skończonej chacie Dick relacjonuje swój najlepszy sen od dłuższego czasu. Pędził pod terminem zimy; teraz jego wypoczynek wzrasta. Niemal bolesne jest obserwowanie, jak radośnie Dick spędza swój czas. „Robię się głodny na rybę” – oznajmia Dick, więc spaceruje do pobliskiego strumienia i wyciąga rybę. Nie chodzi o to, że jest bez pracy; dźwięk jego nieustającej piły często odbija się echem od centrum dla zwiedzających.
„Ten interes z wyciąganiem drewna z kasy oszczędności i nie wkładaniem żadnego z powrotem nie daje mi spokoju” – oznajmia Dick. To zdanie często przyprawia mnie o dreszcze, ponieważ zastanawiam się, czy nie żyję za bardzo na kredyt, próbując zrobić zbyt wiele, być więcej niż jedną osobą, doświadczyć wszystkiego, zamiast akceptować ograniczenia. Wiruję przez życie, emanując stresem i pozostawiając po sobie niedokończone projekty. Szukam prostoty, ale sieję złożoność. Postrzegam stertę drewna jako coś, z czym trzeba się zmierzyć, ale Dick zdaje się czerpać radość z pracy, o ile jest ona jego wyborem.
„Przypuszczam, że znalazłem się tutaj, ponieważ było to coś, co musiałem zrobić” – zastanawia się Dick. „Nie tylko o tym marzyć, ale to zrobić. Przypuszczam też, że byłem tu, aby sprawdzić samego siebie. Do czego byłem zdolny, a czego jeszcze nie wiedziałem?”. Po ukończeniu budowy domku, Dick nie może się powstrzymać od sprawdzenia siebie w inny sposób. Dziś wyjeżdża, by „zajrzeć w serce wysokich miejsc”. Luźne skały zmuszają Dicka do torowania sobie drogi przez zbocze, z ręką opuszczoną dla równowagi. „Jeden zły krok, a dalej bym schodził z góry” – zastanawia się Dick. „Ale ryzyko od czasu do czasu jest dobre dla człowieka”. Podczas gdy Dick przeskakuje po śniegu, młoda para pstryka sobie selfie przy mapie Alaski, która stoi obok telewizora. Centrum dla zwiedzających jest zajęte, goście zbierają swoje broszury lub spływają z eksponatów do repliki kabiny, wyposażonej w zamrażarkę wypełnioną sztucznymi paczkami łosi i ryb.
W połowie lata przybywają nowe eksponaty, wraz z instalatorami, którzy mierzą ściany i prowadzą zmotoryzowaną windę, której sygnał dźwiękowy zagłusza Dicka. Trzech instalatorów nakleja gigantyczną naklejkę na dwadzieścia stóp ściany, przekształcając przestrzeń w zieloną zorzę. Motywem przewodnim jest Getting Out in Alaska, więc rekwizyty, takie jak rowery i pomarańczowa dętka, zostają przymocowane do ściany, aż przestrzeń zaczyna przypominać wyprzedaż na podwórku. Naklejka nakazuje: Zapytaj nas o zimę!
Dick cieszy się swoją pierwszą zimą w Twin Lakes, deklarując, że jest nawet lepsza niż lato. Poluje na owce Dall i buduje sanki. Odśnieża i idzie na poszukiwania. Pewnego dnia, podczas wędrówki na rakietach śnieżnych wokół brzegu, natrafia na ślady rosomaków. Ze ścieżki dźwiękowej rozbrzmiewają akordy organowe, ponieważ rosomak wymykał się Dickowi przez całą zimę. Jeśli nie jestem zajęty, szczególnie lubię oglądać tę scenę, bo od piętnastu lat próbuję zobaczyć rosomaka. Stworzenia te są tak nieuchwytne, że nawet badacze rosomaków rzadko je widują. Szczęście Dicka ma się jednak zmienić, bo rosomak stacza się po śnieżnym zboczu, wyglądając głupkowato. „I wtedy pojawił się on, ten z dziką reputacją” – oznajmia Dick, tak radosny, jak tylko pozwala mu na to jego niedopowiedziany ton. „Dla mnie nie wyglądał tak dziko”. Dodanie rosomaka to prawie za dużo – cały film wydaje się być realizacją mojego świata fantazji, a wraz z pojawieniem się zwierzęcia, które najbardziej pragnę zobaczyć, film balansuje na granicy między tym, co rzeczywiste, a tym, co fikcyjne, jak gdyby rozwijające się obrazy wyłaniały się z mojej nieświadomości.
Nad moim biurkiem w centrum dla zwiedzających stoi wypchany rosomak. Chciałabym, żeby go tam nie było, bo nie znoszę widoku martwego rosomaka każdego dnia, kiedy tak długo starałam się zobaczyć żywego. Duch życia odszedł, pozostawiając zwłoki, które są wystawione jako dekoracja. Mimo to, gdy turyści proszą o sfotografowanie rosomaka, uśmiecham się i odsuwam na bok. Być może ja również szukam kamienia milowego, który pomoże mi połączyć się z nieuchwytnym duchem; ostatnio zastanawiałem się, czy trzymanie Dicka na automatycznym powtarzaniu jest samo w sobie formą taksydermii. Człowieka, który wiosłował kajakiem i piłował kłody, nie ma tutaj, chociaż robimy wszystko, co w naszej mocy, by zapakować go w płyty DVD i błyszczące książki, by zamknąć go na zawsze w 1968 roku. On jest teraz nasz, do uformowania w nasz własny rodzaj stworzenia.
Od czasu do czasu przypominam sobie o oczywistym: że film jest zmontowany. Nawet gładki głos czytający wszystkie kwestie Dicka nie jest Dickiem; należy on do producenta i piosenkarza Boba Swerera, który pomógł napisać te kwestie. Prawdziwy Dick Proenneke nie jest łatwy do słuchania. Słyszałem go na innych DVD i ma głos, który piszczy i akcentuje słowa w niekonwencjonalnych miejscach. Producenci posłali na pomoc narratora, którego głos nie będzie przeszkadzał w opowiadaniu historii. Oczywiście cały film jest aktem kreacji, który rozpoczął się w momencie, gdy Dick postanowił zabrać ze sobą kamerę zamontowaną na statywie. Dick decyduje, które obrazy uchwycić. Dick stoi z jedną ręką na biodrze, a drugą opiera na pionowo ustawionej pile, podziwiając chatę. Kamera znajduje się za nim, biorąc to wszystko do ręki.
Jest też smutniejszy sposób, w jaki film Dicka sprawia wrażenie taksydermii – Dick nie żyje. Zmarł w wieku osiemdziesięciu sześciu lat w 2003 roku, w tym samym roku, w którym film zaczął pojawiać się w telewizji publicznej. Pod koniec filmu czas chronologiczny przeskakuje o trzydzieści pięć lat. W zwolnionym tempie Dick obraca się twarzą do kamery, a jego wyraz twarzy przybiera kształt osobliwego uśmiechu niczym obwisła latarnia. To już nie jest ten mężczyzna w średnim wieku, ale zwinny, który nosił kłody na ramieniu. Dowiadujemy się, że Dick zapisał swoją chatę w testamencie Służbie Parku Narodowego. W filmie rozbrzmiewa radosna muzyka, a nowy narrator zapewnia nas, że duch Dicka na zawsze pozostanie w doskonałych nacięciach jego bali.
Pewnie film musi ustąpić przed upływem czasu i ujawnić „koniec” historii, ale często zapominam, że film ma chronologię, że jest to historia jednego roku. Czuję, że oglądam Dicka w teraźniejszości, która cyklicznie zmienia pory roku i zaczyna się od nowa. Kiedy w centrum dla zwiedzających jest cicho, dotrzymuje mi towarzystwa. „Martwa cisza i zero stopni” – mówi Dick, a ja wiem, że zmierza nad jezioro z wiadrem wody. Jest tam trzy cale lodu do przebrnięcia i chodniki, które trzeba odśnieżyć. Nie zdążyłem jeszcze wziąć do ręki nożyc do blachy ani wyrzeźbić zawiasu w drzwiach, nie mówiąc już o zbudowaniu mojej chaty, ale w jego nieustannym towarzystwie zaczynam odczuwać rytm jego pracy.
Na biurku Dick trzymał mapę, na której wbijał szpilkę w miejsce docelowe za każdym razem, gdy wyruszał z chaty, na wszelki wypadek, gdyby zniknął. Z czasem mapa stała się znacznikiem wszystkich wyjazdów, a każdy otwór na szpilkę to małe brzęknięcie, jak jagoda w wiadrze. Zamiast obrazu starszego Dicka Proenneke, z jego niezręcznym wyrazem twarzy, który z trudem stawia nam czoło, zmontowałbym film tak, aby kończył się w momencie, gdy Dick idzie na rakietach śnieżnych przez las. Natrafia na świerk z olbrzymim pniem i wie, co ma zrobić: zamieni go w stół. Odcina pień na równi z drzewem – trudna praca z piłą ręczną, ale oczywiście Dick sprawia, że wygląda to na łatwe. Przez chwilę patrzymy na Dicka i słuchamy piły, dźwięku, który kojarzy mi się z nim, ponieważ bez względu na to, gdzie jestem w centrum dla zwiedzających, słyszę, jak piłuje. Kiedy jest zadowolony, Dick przypina płyty z drewna do swojej deski i wraca do chaty na lunch. Łopata na jego plecach sprawia, że wygląda jak żółw, kiedy odchodzi od kamery i idzie w głąb lasu. W domku znajduje się puszka po kawie wypełniona żurawiną i syrop żurawinowy do zrobienia.