Inside The Head and the Heart’s Troubles and Resurrection (Polski)

Living Mirage to najbardziej elegancki i popowy album zespołu, taki, który nie boi się pobłażać akordom mocy, syntezatorom w stylu lat osiemdziesiątych i wykrzyczanym wokalnym hakom. Ale album powstał w najbardziej traumatycznym i trudnym okresie w historii zespołu. Zespół stracił jednego członka na rzecz uzależnienia od narkotyków i odwyku, innego na rzecz wypalenia zawodowego, a sam zespół niemalże rozpadł się na kilka dni po rozpoczęciu wczesnych prób i sesji pisania piosenek na Living Mirage. W kroku, który byłby niewyobrażalny, kiedy zaczynali grać w barach Seattle dziesięć lat temu, zwrócili się do zewnętrznych, sprawdzonych autorów przebojów, aby pomogli im dokończyć album po tym, jak zdali sobie sprawę, że zasadniczo utknęli w tym samym rowku.

Popularne w Rolling Stone

Ale jak pokazują zdjęcia scenografii w telefonie Zaschego, oni toczyli się ze zmianami. Po obejrzeniu niektórych z ich rówieśników z lat 2000, Head and the Heart zdecydowali się wytrzymać i stać się tym, co kiedyś mogło być nie do pomyślenia – bardziej zdyscyplinowaną grupą popową. „Widzieliśmy kilka zespołów, które zaczynały w podobnych miejscach, a różnica w tym, czy jesteś w vanie czy w dwóch autobusach jest taka, czy jesteś w radiu” – mówi Russell, bez ogródek. „Jeśli chcesz się rozwijać i zarabiać na życie, to jest to część gry.”

Część zespołu wciąż uczy się dostosowywać do nowego, mainstreamowego świata, który postanowili zaatakować. Czy słyszeli już „Missed Connection” w radiu? Zasche odpowiada, że nie; mieszka w małym północno-zachodnim miasteczku, gdzie jest tylko jedna stacja, która gra country. Russell, który teraz wygląda jak młodszy brat Lieva Schreibera, również wzrusza ramionami. „Ja też nie – tak naprawdę nie słucham radia!” Śmieje się, ale po chwili łapie się za głowę: „Nie wiem, czy powinienem to powiedzieć, czy nie.”

Pod koniec lat 2000, indie rock stał się cały drewniany, przystojny i pełen harmonii wokalnych, a niewiele zespołów bardziej ucieleśniało ten zwrot w kierunku komunalnego popu ze sklepów wielkopowierzchniowych niż Head and the Heart. Grupa rozpoczęła swoją działalność przypadkowo, Russell i przesiedlony Kalifornijczyk, student informatyki Josiah Johnson spotkali się w irlandzkim pubie w Seattle i grali razem. Do zespołu dołączyli inni członkowie, w tym skrzypaczka i wokalistka Charity Rose Thielen, i wkrótce powstał zespół. Ich wydany własnym sumptem w 2009 roku debiut ugruntował ich brzmienie: delikatne melodie i otulające harmonie, które od czasu do czasu rozpędzały się w emocjonalnym wirze. Płyta sprzedała się tak dobrze w ich części kraju, że została wydana przez Sub Pop, stając się jednym z najlepiej sprzedających się albumów tej wytwórni w tamtym okresie.

W tym samym czasie Head and the Heart byli ambitni. Każdy album delikatnie poszerzał brzmienie grupy. Udzielili licencji na piosenkę („Let’s Be Still”, tytułowy utwór z ich albumu z 2013 roku) do reklamy piwa Corona, a do 2016 roku zostawili świat indie za sobą dla dużej wytwórni, Warner Brothers. Ale zanim mieli nagrać Signs of Light, swój debiut dla Warnera, pojawiły się kłopoty: Ogłosili, że Johnson, który zmagał się z narkotykami i alkoholem, zrobi sobie przerwę od zespołu, aby rozpocząć program odwykowy. Niewiele wniósł do tego albumu, a kiedy został ukończony, grupa wyruszyła w trasę bez swojego współzałożyciela i częstego głównego wokalisty.

The Head and the Heart przetrwało trasę, a utwór „All We Ever Knew” z tego albumu stał się ich pierwszą piosenką, która znalazła się na szczycie listy przebojów alternatywnego rocka. Ale zamieszanie pogłębiło się jeszcze bardziej kilka miesięcy po zakończeniu trasy, kiedy to zespół zebrał się w kameralnym studiu na północ od Joshua Tree w Kalifornii, aby napisać materiał na następcę Signs of Light. Johnson jeszcze nie dołączył, a klawiszowiec Kenny Hensley, zmęczony trasą koncertową, również zrobił sobie przerwę od zespołu; zastąpił go Matt Gervais, który jest mężem Thielen. „Nie pisaliśmy razem od trzech lat”, mówi Zasche. „Brakuje dwóch osób. W zespole pojawiła się nowa osoba. Nie miałeś pojęcia, jak to wszystko się potoczy.”

Muzycy dowiedzieli się o tym dość szybko, kiedy zaczęli pracować nad piosenką bardzo w swoim starym stylu. Jak mówi Zasche, „kompletnie się nie udała”. Z Johnsonem nieobecnym w akcji, to na Russella spadł obowiązek prowadzenia zespołu i dowodzenia piosenkami, a milczący frontman przyznaje, że nie do końca miał zestaw umiejętności, aby poradzić sobie z tą rolą. „Byłem trochę zbyt zarozumiały, że ludzie potrafią czytać w moich myślach”, mówi. „Josiah się sprawdzał, a ja wykonywałem swoją pracę, ale inni w zespole czuli, że 'Jonathan chce, żeby ludzie grali to, co on chce, żeby grali'. To przeraziło wielu ludzi. To wystraszyło wielu ludzi.”

Nowo czysty i trzeźwy, Johnson przegrupował się z zespołem w Joshua Tree, ale według Russella, swobodny, bardziej chaotyczny duch współpracy z ich wczesnych lat razem nie był już widoczny. „To było tak: 'Spróbujmy – nie ma powodu, żeby tego nie zrobić'”, mówi Russell. „Ale szybko okazało się, że muzycznie nie jesteśmy już w tym samym miejscu. Jego muzyka jest bardzo refleksyjna na temat jego życia – i jest wiele rzeczy, o których powinien pisać – ale to było jak jabłko i pomarańcza w porównaniu z tym, co ja chciałem robić. Osobno, to były świetne jednostki, ale kiedy je połączyłeś, wzajemnie się osłabiały. Mieliśmy bardzo konkretny i zamierzony cel, zamiast zwykłego „Zobaczmy, co się stanie”. Nie mamy czasu, żeby zobaczyć co się stanie. Więc byliśmy bardzo dosadni. Nie było żadnego słodzenia.”

„Running Through Hell”, utwór napisany przez Johnsona, który brzmi jak zaginiony synth-popowy hit z czasów Reagana, trafił na płytę Living Mirage, ale zespół i jego współzałożyciel wkrótce znów się rozstali. Jak to ujął Zasche, „To było dość obopólne uczucie, jak, 'Ty nie jesteś najlepszą osobą dla mnie, a ja nie jestem najlepszą osobą dla Ciebie'.”

Pamięć Johnsona o tych sesjach pokrywa się z pamięcią zespołu. „Muzycznie byliśmy na różnych ścieżkach”, mówi Rolling Stone. „Byliśmy osobno przez kilka lat i przeszliśmy przez bardzo transformujące czasy, każdy z osobna. Oni pracowali tak ciężko, podnieśli poziom muzyczny i dowiedzieli się, kim są w nowym składzie. Ja pracowałem tak ciężko, spojrzałem na swoje demony, zacząłem się leczyć i przetwarzać przeszłość. Albumy opowiadają historie, a my mieliśmy bardzo różne historie, które chcieliśmy opowiedzieć. Wciąż czułem się cudownie, będąc z nimi w pokoju, kiedy graliśmy, i czułem się naturalnie tak, jak zawsze, co było piękne i sprawiło, że naprawdę trudno było zdecydować, że to nie jest czas, aby wrócić do wspólnej pracy.”

Josiah Johnson dołącza do swoich kolegów z zespołu na scenie podczas Governors Ball w 2017 roku. Photograph by Griffin Lotz

Griffin Lotz

Gdy było już po wszystkim, Head and the Heart wyłonili się z gotowymi na album melodiami, ale wszystkie one pozostały zakorzenione w wygodnej strefie melodycznej Russella. „Jestem królem midtempo”, przyznaje. „Gdybym mógł robić muzykę midtempo przez resztę życia, zrobiłbym to. Nigdy nie chcę wyłamać się poza ten vibe.” („Dużo tempa Eagles,” dodaje Zasche z chichotem, a Russell wbija się w bezironiczny refren „New York Minute” Dona Henleya). Ale w rezultacie powstający album brzmiał trochę tak samo. „Znasz te płyty, które po włożeniu do odtwarzacza,” mówi Russell, „a przy szóstej piosence jesteś jak, 'Um, nie wiem czy będą tu jeszcze jakieś niespodzianki'? Czułem, że mamy jeden wymiar, ale było jasne, że jeśli chcemy, aby to była świetna płyta, zbadajmy inne zasady pisania.” Jak mówi Zasche, „To sprawiło, że wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, 'Hej, nie możemy przepuszczać rzeczy przez zwykłą linię montażową Head and Heart. Nie jesteśmy teraz tym zespołem. Musimy na nowo wymyślić, jak to zrobić.”

Kiedy wytwórnia zasugerowała im współpracę z zewnętrznymi autorami, Russell mówi, że początkowo się wzdrygnął. „Nasz facet z A&R powiedział, 'Czy kiedykolwiek myśleliście o tym, żeby pisać z kimś, kto nie jest w zespole?'”, mówi. „A my na to, 'Właściwie… nie.' Twoje ego zaczęło się zastanawiać, 'Czy to znaczy, że nie robimy tego wystarczająco dobrze?'”

Ale zgodzili się spróbować i Russell spędził czas sam w Los Angeles, zadając się z takimi pisarzami do wynajęcia jak Busbee (który pisał dla 5 Seconds of Summer, Rascal Flatts i innych), John Hill (współautor Portugal. The Man „Feel It Still”, a także piosenek dla Imagine Dragons i Florence and the Machine), oraz Nate Cyphert (który współtworzył piosenki na albumy Florida Georgia Line i Carly Rae Jepsen). Russell nie jest pewien, jak wielu z nich wiedziało, kim są Head and the Heart, ale mimo to wyciągnął wnioski z tego doświadczenia. „Musiałem pracować z ludźmi, którzy piszą popowe piosenki dla popowych piosenkarzy”, mówi, „i w końcu to zrozumiałem. To był przycisk hit-refresh każdego dnia.”

Opuszczając jedną sesję po napisaniu „Missed Connection,” Russell jeździł po L.A. i czuł się pewny siebie: „Kochałem tę piosenkę, utkwiła mi w głowie i była cała w słońcu, ale pomyślałem: 'Czy ktoś w zespole przyjmie tę zmianę?'”. Na szczęście, zespół wydawał się na to. „To był świetny pomysł,” mówi Zasche. „Czułem, że to właściwy moment, aby potasować rutynę, wstrząsnąć rzeczami i uczynić je interesującymi”. Basista miał obsesję na punkcie rockowych albumów powstałych w latach 1986-1987, kiedy, jak mówi, „pojawiła się nowa technologia, syntezatory i klawisze i wszyscy ich próbowali.” (Jako swoje ulubione albumy z tej epoki wymienia płyty Bruce’a Hornsby’ego, „The End of the Innocence” Dona Henleya i niesynthy „The Lonesome Jubilee” Johna Mellencampa.)

Nowy dźwiękowy makijaż zespołu stał się kompletny, kiedy zatrudnili producentów Tylera Johnsona i Alexa Salibiana, by zajęli się niektórymi jego utworami. Razem lub osobno, duet pracował z każdym od Eda Sheerana do Johna Legenda, ale to ich wkład w solowy debiut Harry’ego Stylesa po One Direction okazał się kuszący dla Head and the Heart. „Harry Styles opuszczający tak wielki popowy zespół i jego pierwszy album mający tak wiele integralności sprawiły, że bardzo im zaufałem” – mówi Russell. „Dało nam to przykład, że można robić rzeczy, które nie są w naszym stylu, a mimo to zachować integralność.”

Pomimo tych wszystkich zmian, jakie zostały wprowadzone, Living Mirage jest kontynuacją ich poprzednich płyt. Dźwiękowe uniesienie muzyki wciąż przeciwstawia się ich opowieściom o psychicznych i romantycznych zawirowaniach. („Kiedy usłyszałem album, który stworzyli w całości, jestem bardzo zadowolony, że podążyli za swoimi instynktami” – mówi Johnson. „To naprawdę potężna rzecz do słuchania”). Mimo to wciąż można się zastanawiać, co zespół pomyślałby o tym wszystkim – out with Johnson, in with Top 40 songwriters and a costlier stage set – kiedy po raz pierwszy zaczęli grać w kawiarniach dekadę temu.

„Miałem wtedy 24 lata i byłbym jak, 'Pieprzyć to – wolałbym to robić w mojej piwnicy!'” mówi Russell. „Dwadzieścia cztery lata to piękny wiek, ale naprawdę nie masz zbyt wiele sensu.”

Po raz kolejny zdaje sobie sprawę, że wypluł coś potencjalnie kontrowersyjnego, ale znów pozwala temu odejść. „Oto i wszyscy nasi fani,” śmieje się. „Za jednym zamachem, wszyscy zniknęli!”

.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *