Mity, potwory i labirynt: jak pisarze zakochali się w labiryncie

Nie potrafię nawigować. Moja wewnętrzna dezorientacja jest odzwierciedlona przez świat; może nawet jest przez niego spowodowana. Otacza nas zamęt. Boję się tego, co się stanie. Za każdym rogiem, na każdym fałszywym szlaku czyhają potworne niebezpieczeństwa, które mogą nas pochłonąć. Czy kiedykolwiek znajdziemy jasną ścieżkę, która nas przez nie poprowadzi?

Nigdy nie potrafiłem odnaleźć swojej drogi. Jeśli kiedyś posiadałem poczucie kierunku, to już dawno porzuciłem je na rzecz uspokajającej niebieskiej nitki mapy w moim smartfonie. Ale tak naprawdę nigdy go nie miałem. Puść mnie wolno w mieście bez mapy i panika rośnie, jakbym był dzieckiem, które straciło w tłumie rękę rodzica.

Odwrotnie, nie potrafię się nawet skutecznie zgubić. Pewnej nocy w Rzymie postawiłem sobie za zadanie spróbować to zrobić. Mieszkałam, przez miesiąc luty 2016 roku, w budynku w ogrodach Borghese i pewnego wieczoru, zostawiając za sobą mojego partnera i jego syna, którzy zajmowali się jakimś zadaniem, w którym nie odgrywałam żadnej roli, wyruszyłam z wyraźnym celem bezcelowości. Myślałem, że będę po prostu szedł, skręcając na chybił trafił, kiedy będzie mi to odpowiadało. Ale wszystko, co robiłem, to kręciłem się w kółko, nie obejmując żadnego prawdziwego terenu, wyłaniając się z frustracją raz po raz na prostym i ponurym grzbiecie Corso. Nic nie zostało odkryte. Nie było żadnych objawień, tylko znużenie. Nie mając na myśli żadnego celu – żadnego kościoła, żadnej galerii, żadnego parku, widoku czy baru, jak to zwykle bywało na naszych zimowych, mroźnych spacerach w tym miesiącu – czułem się płasko i ponuro.

W końcu skręciłem za róg i wszedłem na plac, na którym stał kościół, San Lorenzo in Lucina. Wchodząc do środka, natknąłem się na blady, powściągliwy grobowiec malarza Nicolasa Poussina. Wyrzeźbiono na nim podobiznę jego własnego obrazu, który wisi w Luwrze, przedstawiającego pasterzy w jakiejś pasterskiej idylli, natykających się na sarkofag, na którym wyryto napis: „Et in Arcadia ego”, czyli „Ja także byłem w Arkadii”. Zdanie jest wieloznaczne. Kim jest owo „ja”? Zmarłym, który kiedyś korzystał z wszystkich przyjemności Arkadii? Czy może sama śmierć, która nawiedza nawet najpiękniejsze krajobrazy? Czułem przynajmniej, że znalazłem kres wędrówki.

Na ścieżce mojego życia, w środku mojego życia, niewiele wiem o tym, gdzie byłem i dokąd mógłbym pójść. Ścieżka, która jest przede mną, jest zagadką. Ale ścieżka, która leży za mną, też jest niewyraźna: jej niezliczone i zagmatwane zakręty już w połowie zapomniane, znaczenie punktów orientacyjnych napotkanych po drodze niezrozumiałe, źle zinterpretowane.

Gdyś, kiedy byłem dzieckiem, rodzice zabrali mnie na Kretę. Poszliśmy do Knossos, którego pozostałości, odkryte nieco ponad sto lat temu, nie są klasyczne, lecz z epoki brązu, ślady cywilizacji o tysiąc lat starszej niż ruchliwe, piśmienne Ateny. Niewielkie pismo, jakie pozostawili po sobie mieszkańcy, pismo znane nam jako Linear B, zostało rozszyfrowane na początku lat pięćdziesiątych. Okazało się, że składa się ono głównie z list towarów: nudnych, nieromantycznych rzeczy biurokracji. Nie odblokowało to serc i wyobraźni ludzi, którzy żyli otoczeni wybujałym luksusem fajansu, szkła i kryształu, eleganckimi freskami i wirującym wigorem malowanej ceramiki.

Kamienie narożne ... fresk z delfinami w pałacu w Knossos na Krecie, gdzie mit labiryntu mógł się rozpocząć.
Kamienie narożne … fresk z delfinami w pałacu w Knossos na Krecie, gdzie mit labiryntu mógł się rozpocząć. Fot: Photography by Jeremy Villasis/Philippines./Getty Images

Mogę sobie przypomnieć momenty tej podróży z ostrą wyrazistością. Pamiętam, jak mój ojciec zauważył, że budynki zostały mocno zrekonstruowane, przez co, jak sugerował, nasze doświadczenie było nieco skompromitowane, mniej autentyczne niż mogłoby być. Pamiętam skupisko gigantycznych pithoi, terakotowych słojów do przechowywania, tak wysokich, że górowały nade mną. Pamiętam, że schodziłem po schodach do serca budynku. Tutaj była wanna, która miała być wypełniona czystą wodą, gdzie królowa mogłaby się wykąpać, lub tak nam powiedziano. Był tam kamienny tron z wąskim, zakrzywionym oparciem, który wyglądał jak coś z Narnii, stojący w pokoju pomalowanym w gryfony i falujące, zwijające się łodygi kwiatów. Inny pokój był pomalowany delfinami mknącymi przez turkusowe wody.

Pamiętam, jak przewodnik mówił, że mit o labiryncie zaczął się właśnie tutaj: opowieść o tym, że Minos, król Krety, rozkazał wynalazcy Dedalowi zbudować labirynt, by pomieścić pół-byka, półczłowieka Minotaura. Że Ateńczycy byli zmuszeni płacić Kreteńczykom regularną daninę w postaci siedmiu chłopców i siedmiu dziewcząt, którzy mieli być pozostawieni w labiryncie, by pochłonął ich potwór. Pewnego roku Tezeusz, syn króla Aten, przybył na Kretę w ramach tej daniny. Że z pomocą córki króla Minosa, Ariadny, zabił stwora i znalazł drogę wyjścia z kłopotliwego budynku. Tezeusz i Ariadna uciekli przez morze, ale zamiast ją poślubić, jak obiecał, ateński książę zostawił ją śpiącą na wyspie Naksos. Że gdy Tezeusz dopłynął do Aten, zapomniał opuścić ochrowy żagiel i wciągnąć białą tkaninę, która sygnalizowałaby jego ojcu, że żyje, więc stary król, pogrążony w smutku, rzucił się na skały i umarł. I że bóg Bachus przybył do Ariadny na Naksos i zakochał się w niej.

Przewodnik powiedział, że tam, na szerokim tarasie, Minos, lub jakiś kreteński król o odrobinę bardziej realistycznym wyglądzie, mógł siedzieć i patrzeć, jak akrobaci skręcają się i skaczą w powietrzu, prześlizgując się kaskadami nad rogatymi głowami byków, tak jak na fresku przedstawiającym byków skaczących tutaj, na ścianie pałacu. (Choć okazało się, że fresk był reprodukcją; oryginał znajdował się w muzeum w mieście). Być może akrobacje byków – jeśli freski pokazały nam, co naprawdę wydarzyło się w Knossos – były powodem, dla którego zaczęły się opowieści o biformowanym Minotaurze.

Przewodnik przyznał, że w Knossos nie było niczego, co można by dokładnie nazwać labiryntem, ale że zawiłość i złożoność budynku, z jego krętymi korytarzami i zdumiewającym planem pięter, mogła być podstawą legendy, jako że pamięć o niej przyćmiła mit w wiekach po tym, jak pałac został zniszczony przez trzęsienie ziemi, pożar i wojnę. Pamiętam, jak bardzo chciałam, aby te wąskie pokoje i przejścia były labiryntami, aby mnie uwięziły i zamknęły, aby były magiczne, aby były kodem, czymś, co można odblokować. Chciałam się w nich zatracić. Od tego się zaczęło, od mojej tęsknoty za labiryntem. Nawet tutaj wydawało się to po prostu poza zasięgiem: plotka, ślad, clue.

Wybraliśmy się również do muzeum w Heraklionie, miasta, na którego obrzeżach leży Knossos. Pamiętam przewodniczkę, która nas oprowadzała. Musiała być w wieku, w którym ja jestem teraz, schludnie ubrana w formalny brązowy garnitur, podczas gdy my pociliśmy się w krótkich rękawach i sandałach. Na koniec wycieczki odwróciła się do mnie i dała mi małą kopertę zawierającą trzy pocztówki – moją nagrodę za bycie uważnym i zainteresowanym dzieckiem. Jedna z nich przedstawiała fresk z bykami. Druga przedstawiała inny fresk, tym razem trzech pięknych kobiet w niebieskich sukniach, gestykulujących do siebie z nieskończoną delikatnością. Na ostatniej był misternie wykonany złoty wisiorek, przedstawiający dwie pszczoły zakrzywiające się wokół kropli miodu.

Nigdy do końca nie zapomniałem o przewodniczce i jej darze dla mnie. Pocztówki były razem talizmanem, kluczem do pewnego miejsca, które z wiekiem, w mojej wyobraźni, stawało się coraz trudniejsze do odwiedzenia. Pewnego dnia, kilka lat po zakończeniu studiów, znalazłem pocztówki ponownie, całkiem przypadkiem, schowane w moim biurku, w starym pudełku z drewna cedrowego: akrobaci, piękne kobiety, wisiorek z pszczołą. W kopercie była też kartka z nazwiskiem i adresem, napisana starym, wyblakłym atramentem, Sofii Grammatiki, która oprowadzała nas po muzeum dwie dekady wcześniej.

Niechcący postanowiłem wysłać do niej list. Nie spodziewałem się odpowiedzi. Kilka miesięcy później jednak ją dostałem. Okazało się, że jej syn mieszka w jej starym mieszkaniu w mieście. Ona sama wyprowadziła się w głąb wyspy, do doliny Amari. Ucieszyło ją, że jej wycieczka i mały prezent coś znaczyły i że poszedłem na studia klasyczne. Ona sama, pisała, studiowała filologię klasyczną w Atenach wiele lat temu, zanim wróciła na Kretę i została nauczycielką łaciny i starożytnej greki, często zarabiając trochę dodatkowo w wakacje oprowadzając turystów.

Podczas długiej korespondencji, która nastąpiła potem, najpierw listownie, a potem przez e-mail, okazało się, że mamy wspólną obsesję na punkcie labiryntów. Oczywiście wiedziała wszystko o mitologicznym labiryncie z Knossian, ale znała też labirynty i labirynty z późniejszej literatury i krajobrazów, bo chodziła po labiryncie w Hampton Court i wielkim XIII-wiecznym labiryncie wyrytym w kamiennej posadzce katedry w Chartres. Zwykła spekulować, dlaczego tak ją pociągają. „Wielki argentyński pisarz Jorge Luis Borges porównał labirynt do bezkresnego oceanu, pustynnych pustkowi i dezorientujących dzikich ostępów leśnych” – pisała. „Są to, owszem, miejsca dezorientujące i przerażające. A jednak labirynt nigdy nie jest tak przerażający. Labirynt zawsze był projektowany przez człowieka. Oznacza to, że inna osoba ma zawsze możliwość złamania jego kodu. Być wewnątrz labiryntu lub labiryntu to być zdumionym, zdezorientowanym lub przestraszonym. Ale mimo to, jest to również przebywanie wewnątrz struktury. To być zagubionym, ale tylko do pewnego momentu. To także być utrzymywanym w ramach projektu i wzoru.”

Szukanie wzorów... Jorge Luis Borges.
Szukanie wzorów… Jorge Luis Borges. Fot: Ulf Andersen/Getty Images

W jednym z maili zapytałem panią Grammatiki, czy kiedykolwiek miała tego rodzaju powracające sny, jakie ja miałem – w których drzwi spontanicznie pojawiały się w pozornie znajomym budynku, zwykle w moim mieszkaniu w Londynie, albo w domu z dzieciństwa. W tych snach, które wciąż miewam, otwieram drzwi i wędruję przez kolejne pokoje pełne antycznych mebli i pajęczyn, eksplorując przestrzenie, które nie mogą istnieć w obrębie mieszkania, a przypominają magazyn jakiegoś niedbałego i nieuporządkowanego sprzedawcy (lub kolekcjonera) antyków. Czasami śnię o całych skrzydłach i enfiladach pokoi, z których każdy prowadzi do następnego; albo o pojedynczym, wijącym się, zakręcającym korytarzu, który wije się do centrum. W tych snach odczuwam mieszaninę przyjemnego zaskoczenia (tyle przestrzeni, o których nie wiedziałem!) i strachu. Byłam więc mniej pewna niż ona, że labirynty są zasadniczo łagodne. Myślę, że mają one zdolność do przerażania. W końcu mieszka tam Minotaur.

Po tych słowach odpisała: „Masz rację, że istnieje związek między labiryntem a światem snów. Dla mnie jest ono bardzo silne. Borges napisał, że biblioteka jest labiryntem. To też jest prawda – rzędy regałów ciągnące się kilometrami, ścieżki i przejścia między nimi, klasyfikacja tekstów działająca jak rodzaj szyfru, który czytelnik musi rozszyfrować, aby znaleźć to, czego chce. To jednak tylko powierzchowna myśl. Borgesowi chodziło o to, że literatura sama w sobie jest labiryntem, że każda biblioteka zawiera w sobie możliwość nieskończonych miejsc i nieskończonych egzystencji. Otwierając książkę w bibliotece, można zniknąć w świecie, w jego miastach i krajobrazach. Z kolei wszystkie książki są labiryntami, które wyrażają kręte kształty wyobraźni ich autorów. Każdy pisarz buduje labirynt, a potem prowadzi czytelników przez niezliczone możliwości swojej opowieści za pomocą nici podobnej do nici Ariadny, prowadząc ich ścieżkami swojej historii, dokądkolwiek by ich nie zaprowadziła.”

ś

Dla Zygmunta Freuda nieświadomość przypominała ciemne korytarze i ukryte miejsca labiryntu. Poruszanie się w chaosie tego labiryntu – osiągnięcie nad nim panowania, odwzorowanie go, znalezienie drogi wyjścia z niego – to praca psychoanalizy, powiedział wywiadowi w 1927 roku. „Psychoanaliza upraszcza życie. Po analizie osiągamy nową syntezę. Psychoanaliza układa na nowo labirynt zabłąkanych impulsów i próbuje je nawinąć na szpulę, do której należą. Albo, by zmienić metaforę, dostarcza nici, która wyprowadza człowieka z labiryntu jego własnej nieświadomości.”

Legowisko Minotaura w Legendzie o dobrych kobietach Chaucera jest „pofałdowane w tę i z powrotem” i „ukształtowane jak wściekła maź”. Aby się w nim odnaleźć, Tezeusz musi użyć „splotu twyne”, który daje mu Ariadna. Słowo „clewe” wywodzi się ze staroangielskiego cliwen lub cleowen, oznaczającego zaokrągloną masę lub kłębek nici. Ostatecznie stało się naszym słowem „clue”. Straciło ono swoje materialne znaczenie, a zachowało jedynie znaczenie metaforyczne. Ale wciąż tam jest, ukryty, ale obecny: the clewe is in the clue (a clue jest w the clewe). Każdy krok w kierunku rozwiązania tajemnicy, zbrodni, zagadki, czy zagadki samego siebie, jest odcinkiem przędzy podrzuconym nam przez pomocną dłoń Ariadny.

W filmie Stanleya Kubricka z 1980 roku Lśnienie, Jack Torrance, jego żona Wendy i ich syn Danny przenoszą się do odizolowanego hotelu Overlook, aby Jack mógł podjąć pracę jako jego dozorca, kiedy zostanie zamknięty na zimę. Na terenie hotelu znajduje się olbrzymi labirynt z żywopłotu, a w środku wystawiony jest model przedstawiający jego skomplikowaną konstrukcję. W jednej, przyprawiającej o dreszcze sekwencji, Kubrick przenosi widza z widoku Wendy i Danny’ego pędzących radośnie w stronę labiryntu, do obrazu Jacka we wnętrzu hotelu, wpatrującego się z zaciekawieniem w stojący na blacie model, na którym jego żona i dziecko widnieją jako zminiaturyzowane figurki. Oglądając te kilka sekund filmu, ma się destabilizujące wrażenie bycia jednocześnie ponad i wewnątrz struktury. Jest jeszcze trzeci labirynt: sam hotel. Jest to „tak ogromny labirynt”, mówi z niepokojem Wendy, kiedy para przyjeżdża po raz pierwszy, „czuję, że będę musiała zostawiać ślad okruszków chleba za każdym razem, kiedy tu wejdę”. Okruszki chleba, jak dowiadujemy się z opowieści o Jasiu i Małgosi, nie są najskuteczniejszymi znakami, które można zostawić w dezorientujących przestrzeniach labiryntu lub lasu.

Film Stanleya Kubricka Lśnienie z 1980 roku.
W Lśnieniu młody Danny jest prawdziwym wędrowcem po labiryncie – rozeznaje się w hotelowych kryjówkach i nawiedzeniach. Fot: Allstar/Warner Bros.

Młody Danny jest jednak prawdziwym wędrowcem po labiryncie. Słynne są ujęcia, w których jeździ on na swoim trójkołowcu w pętlach po różnych piętrach hotelu, koła gładko suną po bogatych dywanach pałacowych sal, a następnie obijają się i zgrzytają na parkiecie. Danny bada każdy centymetr budynku i odkrywa jego kryjówki – a także, jak się okazuje, gorzkie wspomnienia i nawiedzenia. Danny, niczym Ariadna, jest wyczulony na niebezpieczeństwa tego miejsca i w kluczowym momencie daje matce nóż, w taki sam sposób, w jaki kreteńska księżniczka daje Tezeuszowi miecz. Danny i jego matka będą go potrzebować, bo Jack stał się potworem. Chłopiec w końcu przechytrzy swojego morderczego ojca w śnieżnym labiryncie z żywopłotu, udając własne ślady, idąc tyłem do nich, pozwalając im najwyraźniej po prostu się zatrzymać, a następnie uciekając w boczną alejkę i zacierając ślady. Jego obłąkany ojciec, teraz już dziki Minotaur, daje się zwieść tym fałszywym wskazówkom. W swoich ostatnich chwilach, uwięziony i pokonany w labiryncie, po prostu bełkocze.

Sam film jest labiryntem, ponieważ przyciąga interpretatorów, którzy chcą rozszyfrować jego pozornie tajemnicze i sekretne znaczenia. Są tacy, którzy uważają, że jest on alegorią Holocaustu, inni, którzy twierdzą, że tak naprawdę chodzi o ludobójstwo rdzennych Amerykanów, jeszcze inni, że jest to zatajone wyznanie Kubricka, że sfałszował materiał filmowy z lądowania na Księżycu, jeszcze inni, że zawiera odniesienia do dokładnej daty apokalipsy Majów. Nietrudno się domyślić dlaczego. Kubrick naładowuje swoje sceny detalami, „wskazówkami”: są tu znaczące przedmioty i liczby, ciekawe anomalie wizualne (znikające meble, zmieniające się rekwizyty). Uderzające jest dla mnie podobieństwo wystroju Overlook, jego dostojnych sal i długich korytarzy, do Knossos wyobrażonego na nowo przez XX-wiecznego odkrywcę, Arthura Evansa: wszystkie te geometryczne fryzy i wyniosłe filary; wszystkie te głęboko czerwone komnaty.

ś

Biblioteka w Stuttgarcie
Biblioteka w Stuttgarcie, w Niemczech. Photograph: Alamy Stock Photo

Narrator opowiadania Henry’ego Jamesa „Figura w dywanie”, krytyk dla czasopisma literackiego o nazwie The Middle, jest przekonany, że powieściopisarz, Hugh Vereker, we wszystkich swoich dziełach zakopał „wykwintny schemat”, „małą sztuczkę”. Wierzy, że jeśli tylko się postara, to na pewno da się go rozszyfrować. Podczas spotkania powieściopisarza z krytykiem na przyjęciu w wiejskim domu Vereker droczy się z młodym człowiekiem: „Dla mnie to jest dokładnie tak namacalne, jak marmur tego komina”. Krytyk pyta: „Czy jest to jakieś ezoteryczne przesłanie?”. Vereker odpowiada: „Ach mój drogi kolego, tego nie da się opisać w tanim dziennikarskim języku!”

Jego wypowiedź przypomina mi wymianę zdań na początku noweli Jamesa The Turn of the Screw, która zaczyna się, podobnie jak Imię róży Umberto Eco, prologiem, w którym twierdzi się, że historia została przepisana ze starego manuskryptu. W tym przypadku narrator wspomina okazję, wiele lat wcześniej, kiedy jego przyjaciele na przyjęciu w wiejskim domu byli w nastroju do opowiadania mrożących krew w żyłach historii. Jeden z nich, Douglas, wspomina, że w jego domu w Londynie znajduje się rękopis napisany przez guwernantkę, którą kiedyś znał, opisujący pewne niepokojące wydarzenia, które miały miejsce, gdy opiekowała się ona dwójką dzieci w imieniu ich nieobecnego opiekuna. To właśnie ta historia, spisana „starym, wyblakłym atramentem”, będzie stanowić główną narrację noweli. Jedna z przyjaciółek pyta, czy guwernantka była zakochana w opiekunie. „Historia pokaże” – odpowiada narrator. Ale ostro mu zaprzecza. „Historia nie opowie”, mówi Douglas, „nie w żaden dosłowny, wulgarny sposób.”

Schematu nie da się opisać tanim dziennikarskim językiem. Historia nie opowie – nie w żaden dosłowny, wulgarny sposób. Ostrzeżenie, w obu przypadkach, jest przed taką lekturą opowieści, która próbuje wygładzić tajemnicę lub dwuznaczność. Można docenić konstrukcję subtelnych spiral Jamesa, jego urocze labirynty, ale nie oczekujmy, że przełożą się one na jakieś gładkie znaczenie, że dostarczą „ezoterycznego przesłania”. Jak zauważył Borges o wieloznaczności znaczeń w Przekręcie śruby: „Ludzie nie powinni wiedzieć, a może on sam nie wiedział.”

W „Figurze na dywanie” narrator i jego przyjaciele zostają pochłonięci przez projekt odkrycia „tajemnicy” książek Verekera. Jeden z nich twierdzi, że złamał kod i ma zamiar napisać artykuł, w którym „prześledzi postać w dywanie przez wszystkie zawiłości”, ale zanim to zrobi, umiera. Narrator zostaje uwięziony w zagadce Verekera, „zamknięty w swojej obsesji na zawsze – moi strażnicy odeszli z kluczem”. Ostatnia powieść Verekera nosi tytuł Prawo drogi: artysta brnie naprzód, pozostawiając interpretatorów miotających się w labiryncie.

Borges powiedział kiedyś o Jamesie i Kafce: „Myślę, że obaj myśleli o świecie jako jednocześnie złożonym i pozbawionym sensu”. Dla nich nie ma wzoru. Historia nie będzie opowiadać.

Jesteś, ogólnie rzecz biorąc, z Jamesem i Kafką. Ale mimo to, czy nie da się żyć w świecie złożonym i bezsensownym? Labirynt to coś, do czego nie można nie wejść. Po wejściu do niego nie masz pojęcia, gdzie jesteś, czujesz się zagubiony, pozbawiony poczucia kierunku, ale może to nie ma znaczenia. Nigdy nie zobaczysz całej konstrukcji, ale możesz z tym żyć. W labiryncie są strachy, ale jest też miłość. Środek może nie być tam, gdzie myślisz, że jest, albo gdzie chciałbyś, żeby był. Ale ludzie pragną wzorów, kształtów i projektów. Przędą nici, opowiadają historie, budują struktury. Jest znaczenie, które należy tworzyć, znaczenie, które należy wydobywać.

W swoim ostatnim mailu do mnie, pani Grammatiki napisała tak: „Czasami wyobrażam sobie, że Dedal, kiedy zaprojektował swój labirynt, musiał odtworzyć grzbiety i zawiłe fałdy własnego mózgu w formie budynku, jakby to był autoportret. Czy nie wydaje się wam, że obraz ludzkiego mózgu przypomina labirynt? A jeśli labirynt Dedala jest schematem mózgu, to jest on również symbolem wyobraźni. Przedstawia sposób, w jaki człowiek tworzy skojarzenia, jedna myśl podąża za drugą w długim pochodzie, od krawędzi do centrum i na koniec. Opowieści mają ten komfort, że mają początek i koniec. Znajdują drogę wyjścia z labiryntu.”

  • Charlotte Higgins’s Red Thread: On Mazes and Labyrinths ukazuje się nakładem wydawnictwa Cape. Aby zamówić egzemplarz w cenie 20,49 funtów, wejdź na stronę guardianbookshop.com lub zadzwoń pod numer 0330 333 6846. Darmowa przesyłka do Wielkiej Brytanii p&p powyżej 10 funtów, tylko zamówienia online. Zamówienia telefoniczne min. p&p £1.99.
{#ticker}}

{{topLeft}}

{{bottomLeft}}

{{topRight}}

{{bottomRight}}

{{#goalExceededMarkerPercentage}}

{{/goalExceededMarkerPercentage}}

{/ticker}}

{{heading}}

{{#paragraphs}}

{{.}}

{{/paragraphs}}{{highlightedText}}

{{#cta}}{{text}}{{/cta}}}
Przypomnij mi w maju
Akceptowane metody płatności: Visa, Mastercard, American Express i PayPal
Będziemy się z Państwem kontaktować, aby przypomnieć o wpłacie. Proszę wypatrywać wiadomości w skrzynce odbiorczej w maju 2021 r. Jeśli masz jakiekolwiek pytania dotyczące wnoszenia wkładu, skontaktuj się z nami.

  • Share on Facebook
  • Share on Twitter
  • Share via Email
  • Share on LinkedIn
  • Share on Pinterest
  • Share on WhatsApp
  • Share on Messenger

.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *