Okazuje się, że Claude Debussy żył dokładnie tak, jak powinien żyć każdy szanujący się artysta. Za dużo pił, nierozsądnie gustował w kobietach, nigdy nie potrafił posługiwać się pieniędzmi i wychodził z założenia, że każdy, kto nie postrzega muzyki dokładnie tak samo jak on, jest tępakiem. Często myślał o odebraniu sobie życia, ale tak naprawdę to jego pierwsza żona pociągnęła za spust, stojąc na Place de la Concorde, aby upewnić się, że wszyscy to zauważą. W końcu wielki kompozytor zmarł młodo, lub młodo, pozostawiając potomnym spekulacje na temat tego, gdzie jego geniusz zaprowadziłby go dalej.
Nie wyobrażajcie sobie jednak, że nowa, fascynująca biografia Stephena Walsha, opublikowana w setną rocznicę śmierci Debussy’ego, składa się po prostu z jednej anegdoty za drugą. Jak mówi sam Walsh we wstępie, życie kompozytorów zbyt często jest opowiadane tak, jakby muzyka była przypadkową myślą poboczną, którą należy wcisnąć między historie o złych długach i wielkich przyjęciach. Walsh, w przeciwieństwie do niego, nalega na wciągnięcie kompozycji Debussy’ego w samo serce tej biografii, traktując je jako istotny rejestr emocjonalnej i intelektualnej egzystencji. Życie, przy tej okazji, znajduje się w nowatorskim położeniu, w którym wymaga się od niego, by pasowało do sztuki.
Jako nadąsany student Konserwatorium Paryskiego w latach siedemdziesiątych XIX wieku, Debussy był przyuczany do tradycji, w której wszystkie wielkie kwestie formy i treści zostały rozstrzygnięte co najmniej sto lat wcześniej. Zadaniem chłopca, jak widzieli to jego mistrzowie, było wchłonięcie tych odziedziczonych szablonów, dodanie swoich pięciu sousów fantazji, a następnie przekazanie ich odpowiednio odświeżonych następnemu pokoleniu cudotwórców o zwinnych palcach. Debussy natomiast postawił sobie za cel odbudowanie muzyki od podstaw, czy może dokładniej, od środka na zewnątrz. Chciał tworzyć sekwencje tego, co nazywał „kolorami i zrytmizowanym czasem”, które wyrażały jego wewnętrzną wizję, a nie gotowe dźwięki, które miały być wtłoczone w jakiś z góry ustalony kształt. Forma podążała za treścią, nawet jeśli oznaczało to, że forma nie miała początku ani końca, punktu kulminacyjnego ani ciszy, lecz pojawiała się jako nieprzerwany splot utrzymywany razem przez własną gęstą wewnętrzną logikę.
Współcześni krytycy szybko nazwali Debussy’ego impresjonistą, muzycznym odpowiednikiem Moneta, za sposób, w jaki przedkładał nastrój, uczucie i scenę nad historię i przesłanie. Debussy nie znosił tej etykietki, a Walsh zgadza się, że ten impuls, by wpasować kompozytora w istniejącą siatkę, jest ironiczny, biorąc pod uwagę, że jego nawykowe niepodporządkowanie się jej jest dokładnie tym, co w pierwszej kolejności skłoniło go do przekroczenia granic. Mimo to, sugeruje Walsh, nie jest to powód, by odrzucać bardziej ogólną tezę, że Debussy był, jak głosi podtytuł tej książki, „malarzem dźwięków”, kompozytorem, dla którego wizualność była przepracowana do samego szpiku muzyki. Godziny wolne od pracy Debussy spędzał raczej w Luwrze niż w Opérze, a w salonie swego wielkiego przyjaciela, malarza Henry’ego Lerolle’a, najczęściej zaglądał do Edgara Degasa i Pierre’a-Auguste’a Renoira.
Aby pokazać, jak ta malarskość przejawiała się w muzyce, Walsh proponuje serię bliskich lektur najbardziej znanych utworów Debussy’ego, ukazujących skrzyżowanie wzroku i dźwięku aż do synestezji. Wyjaśnia na przykład, jak w Nuages dryfujące akordy, fragmentaryczne melodie i warstwowe (a nie zmieszane) harmonie stają się raczej opisem szarego nieba z zamazanym, przesuwającym się pejzażem chmur. Gdzie indziej Walsh zagłębia się w stylistyczne postępy Debussy’ego – pentatoniczne skale, nierozwiązane akordy, ekscentryczne pedałowanie – by pokazać, że w rezultacie powstał zestaw „kolorów”, których wcześniej nie słyszano, ani nie widziano w muzyce francuskiej. Aby podążać za tym wywodem, warto znać chromatykę od całych tonów, choć Walsh stara się ograniczyć do minimum naprawdę techniczne zagadnienia. Zamiast tego posługuje się rozkosznie płynną prozą, by poprowadzić czytelnika we właściwym kierunku.
Jeśli Walsh potrafi robić małe rzeczy, potrafi też robić duże i kończy swoją drobiazgowo przygotowaną biografię, mierząc się z tym starym pytaniem, czy Debussy reprezentuje koniec jednej muzycznej epoki, czy początek innej. Bo choć publiczność na pierwszym wieczorze Pelléas et Mélisande w 1902 roku mogła pomrukiwać o jego radykalnej bezkształtności i harmonicznym chaosie, faktem jest, że do czasu śmierci kompozytora 16 lat później pisano o nim jako o starym wyjadaczu. W istocie, dla ostrych młodych krytyków, takich jak Jean Cocteau, Debussy był niczym innym, jak starzejącym się romantykiem, którego szmery o słowikach i świetle księżyca wydawały się należeć do ostatniego oddechu XIX wieku. Dopiero po kolejnej wojnie światowej mgła się rozwiała i znów można było spojrzeć z dystansu. Debussy nie był już uważany za impresjonistę, produkującego muliste metafory faunów czy fal. Raczej droga do przywrócenia mu należnego miejsca jako dźwiękowemu moderniście, którego muzyka nie tylko nadawała mu własne znaczenie, ale także wskazywała drogę na następne 100 lat.
-
Debussy: A Painter in Sound autorstwa Stephena Walsha (Faber, £20). Aby zamówić egzemplarz za 17 funtów, należy wejść na stronę guardianbookshop.com lub zadzwonić pod numer 0330 333 6846. Darmowa przesyłka do Wielkiej Brytanii p&p powyżej 10 funtów, tylko zamówienia online. Zamówienia telefoniczne min. p&p £1.99.
{{topLeft}}
{{bottomLeft}}
{{topRight}}
{{bottomRight}}
{{/goalExceededMarkerPercentage}}
{{/ticker}}
{{heading}}
{{#paragraphs}}
{{.}}
{{/paragraphs}}{{highlightedText}}
- Share on Facebook
- Share on Twitter
- Share via Email
- Share on LinkedIn
- Share on Pinterest
- Share on WhatsApp
- Share on Messenger
.